— Prawda... prawda!... — szepnęła upokorzona baronowa.
Zainstalowawszy się na górze, gdzie mu jeszcze musiano zanieść łóżko, stół, parę krzeseł i miednicę z dzbankiem wody, pan Leon ubrał się we frak, biały krawat, świeżą koszulę (trochę ciasną na niego), wrócił do pani baronowej i poważnie zasiadł w przedpokoju.
— Za pół godziny — rzekł do Maryanny, spoglądając na złoty zegarek — jaśnie pan powinien być, bo codzień sypia od godziny czwartej do piątej. Cóż, nudno tu pannie — dodał. No, ale ja pannę rozruszam...
— Maryanno!.. Maryanno, chodź tutaj!.. — zawołała ze swego pokoju baronowa.
— Cóż panna zaraz tak lecisz? — zapytał Leon. — Ucieknie starej interes, czy co?... Niech trochę poczeka...
— Kiedy boję się, bo strasznie zła — szepnęła Maryanna, wydzierając mu się z rąk...
— Zła, boś ją sama panna zepsuła. Im tylko pozwolić, toby zaraz człowiekowi kołki na łbie ciosali... Z baronem będziesz panna miała lżej, boto koneser. Ale ubrać się panna musisz inaczej, nie tak po tercyarsku. My nie lubimy zakonnic.
— Marysia!... Marysia!...
— No, to idź już panna, tylko powoli — upominał ją Leon.
Wbrew przewidywaniom Leona, baron przybył
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.