Zresztą nawet nie mówił z nią o miłości, jak nie mówi się o ciężarze ciała, albo o powietrzu, które człowieka napełnia i ze wszystkich stron otacza. Jeżeli w ciągu dnia wypadło mu pomyśleć o czem innem niż o niej, wstrząsał się ze zdumienia, jak człowiek, który cudem znalazłby się w nieznanej sobie okolicy.
Nie była to miłość, ale ekstaza.
Pewnego dnia, już w maju, wezwał go pan Łęcki.
— Wyobraź sobie — rzekł do Wokulskiego — musimy jechać do Krakowa. Hortensya jest chora, chce widzieć Belę (zdaje się, że chodzi o zapis), no, a zapewne radaby poznać ciebie... Możesz jechać z nami?...
— Każdej chwili — odparł Wokulski. — Kiedyż to?
— Powinnibyśmy jechać dziś, ale zapewne zejdzie do jutra.
Wokulski obiecał być gotowym na jutro. Kiedy pożegnał pana Tomasza i wstąpił do panny Izabeli, dowiedział się od niej, że jest w Warszawie Starski...
— Biedny chłopak! — mówiła, śmiejąc się... — Dostał po prezesowej tylko dwa tysiące rubli rocznie i dziesięć tysięcy ciepłą ręką. Radzę mu, ażeby ożenił się bogato, ale on woli jechać do Wiednia, a ztamtąd zapewne do Monte Carlo...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.