znać, że od zdrady, rozczarowania i upokorzeń, jest coś gorszego.
Ale co?... Oto — jazda koleją. Jak ten wagon drży... jak on pędzi!... Drżenie pociągu udziela się jego nogom, płucom, sercu, mózgowi; w nim samym wszystko drży, każda kosteczka, każde włókno nerwowe...
A ten pęd, przez pole nieograniczone niczem, pod ogromnem sklepieniem nieba!... I on musi jechać, niewiadomo jak jeszcze daleko... może z pięć, może z dziesięć minut!...
Cotam Starski, albo i panna Izabela... Jedno warte drugiego!... Ale ta kolej, ach, ta kolej... to drżenie...
Zdawało mu się, że się rozpłacze, że zacznie krzyczeć, że wybije okno i wyskoczy z wagonu... Gorzej. Zdawało mu się, że będzie błagać Starskiego, aby go ratował... Przed czem?... Była chwila, że chciał schować się pod ławkę, prosić obecnych, ażeby na nim usiedli i tak dojechać do stacyi...
Zamknął oczy, zaciął zęby, schwycił się rękoma za frędzle obicia. Pot wystąpił mu na czoło i spływał po twarzy, a pociąg drżał i pędził. Nareszcie, rozległ się świst jeden... drugi i pociąg zatrzymał się na stacyi.
„Jestem ocalony“ — pomyślał Wokulski.
Jednocześnie obudził się pan Łęcki.
— Coto za stacya? — spytał Wokulskiego.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.