— Skierniewice — odpowiedziała panna Izabela.
Konduktor otworzył drzwi, Wokulski zerwał się z siedzenia. Potrącił pana Tomasza, zatoczył się na przeciwną ławkę, potknął się na stopniu i wbiegł do bufetu.
— Wódki!... — zawołał.
Zdziwiona bufetowa podała mu kieliszek. Podniósł go do ust; ale uczuł ściskanie w gardle i nudności, i postawił kieliszek nietknięty.
W wagonie Starski rozmawiał z panną Izabelą.
— No, już daruj kuzynko — rzekł — ale z takim pośpiechem nie wychodzi się z wagonu przy damach.
— Może chory? — odpowiedziała panna Izabela, czując jakiś niepokój.
— W każdym razie jestto choroba nietyle niebezpieczna ile niecierpiąca zwłoki... Czy każesz sobie co podać, kuzynko?
— Niech mi dadzą... wody sodowej.
Starski poszedł do bufetu. Panna Izabela wyglądała oknem. Jej nieokreślony niepokój wzrastał.
„W tem coś jest... — myślała. — Jak on dziwnie wyglądał...“
Wokulski z bufetu poszedł na koniec peronu. Kilka razy odetchnął głęboko, napił się wody z beczki, przy której stała jakaś uboga kobieta i paru żydków. Powoli oprzytomniał, a spostrzegłszy nadkonduktora rzekł:
— Kochany panie, weź do rąk jaki papier...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.