— Za trzy kwadranse... — szepnął Wokulski. — Kwadranse... kwadranse ... — powtarzał, czując, że niedokładnie wymawia literę r.
Odwrócił się od nieznajomego i wzdłuż plantu poszedł w kierunku Warszawy. Człowiek patrzył za nim, kręcił głową i zniknął w ciemnościach.
„Kwadranse... kwadranse... — mruczał Wokulski. — Język mi kołowacieje?... Jaka dziwna plątanina wypadków: uczyłem się, ażeby zdobyć pannę Izabelę, a nauczyłem się, aby ją stracić... Albo i Geist. Poto zrobił wielki wynalazek, poto powierzył mi święty depozyt, ażeby pan Starski miał jeden więcej powód do swoich poszukiwań... Wszystkiego mnie pozbawiła, nawet ostatniej nadziei... Gdyby w tej chwili zapytano mnie, czy ja istotnie znałem Geista? czym widział jego dziwny metal? nie umiałbym odpowiedzieć i już sam nie wiem, czyto nie było złudzeniem... Ach, gdybym mógł o niej nie myśleć... Choćby przez kilkanaście minut“...
„Otóż nie będę o niej myślał“...
Noc była gwiaździsta, pola ciemne, wzdłuż kolei w wielkich odstępach paliły się sygnałowe latarnie. Wokulski, idąc rowem, potknął się o spory kamień i w jednej chwili stanęły mu przed oczyma ruiny zamku w Zasławiu, kamień, na którym siedziała panna Izabela i jej łzy. Ale tym razem poza łzami błysnęło spojrzenie pełne fałszu.
„Otóż nie będę o niej myślał... Pojadę do
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.