Geista, będę pracował od szóstej rano do jedenastej w nocy, będę musiał uważać na każdą zmianę ciśnienia, temperatury, natężenia prądu... Nie zostanie mi ani jednej chwili“...
Zdawało mu się, że ktoś za nim idzie. Odwrócił się, ale nie dojrzał nic. Natomiast spostrzegł, że lewem okiem widzi gorzej niż prawem, co niewymownie zaczęło go drażnić.
Chciał wrócić się do ludzi, ale uczuł, że nie zniósłby ich widoku. Już samo nawet myślenie męczyło go, prawie bolało.
„Nie wiedziałem, że człowiekowi może ciężyć własna dusza“... — mruknął.
„Ach! gdybym mógł nie myśleć“...
Daleko, na wschodzie zamajaczył blask i ukazał się wąski sierp księżyca, oblewając krajobraz niewymownie ponurem światłem. I nagle ukazało się Wokulskiemu nowe widzenie. Był w cichym i pustym lesie; pnie sosen rosły pochylone w dziwaczny sposób, nie odzywał się żaden ptak, wiatr nie poruszał najmniejszej gałązki. Nie było nawet światła, tylko smutny półmrok. Wokulski czuł, że ten mrok, żal i smutek wypływał z jego serca, i że to wszystko zakończy się chyba z życiem, jeżeli się zakończy...
Zpomiędzy sosen, gdziekolwiek spojrzał, przeglądały płaty szarego nieba; każdy zamieniał się w drgającą szybę wagonu, w której widać było blady obraz panny Izabeli w uścisku Starskiego.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.