ocknął się, zobaczył jakiegoś człowieka, który siedział mu na piersiach i trzymał za ręce.
— Co wielmożny pan robi najlepszego?... — mówił człowiek. — Kto słyszał takie rzeczy... Przecie Bóg...
Nie dokończył, Wokulski zepchnął go z siebie, pochwycił za kołnierz i jednem szarpnięciem rzucił na ziemię.
— Czego chcesz ode mnie, ty podły!... — zawołał.
— Panie... wielmożny panie... ja przecie jestem Wysocki...
— Wysocki?... Wysocki?... — powtórzył Wokulski. — Kłamiesz, Wysocki jest w Warszawie...
— Ale ja jego brat, dróżnik. Przecie mi wielmożny pan sam miejsce tu wyrobił, jeszcze w przeszłym roku, po Wielkanocy... I gdzieżbym ja mógł patrzeć na takie nieszczęście pana?... Zresztą, panie, na kolei niewolno włazić pod maszynę...
Wokulski zamyślił się i puścił go.
— Wszystko zwraca się przeciw mnie, cokolwiek zrobiłem dobrego — szepnął.
Był bardzo zmęczony, więc usiadł na ziemi, obok dzikiej gruszki, co w tem miejscu rosła, nie większa od dziecka. W tym czasie wiał wiatr i poruszał listkami drzewa, wywołując szelesty,
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.