które niewiadomo skąd, przypomniały Wokuskiemu dawne lata.
„Gdzie moje szczęście!...“ — pomyślał.
Uczuł ściskanie w piersiach, które stopniowo doszło do gardła. Chciał odetchnąć, lecz nie mógł. Myślał, że się dusi i objął rękoma drzewko, które wciąż szeleściło.
— Umieram!... — zawołał.
Zdawało mu się, że go krew zalewa, że mu pękają piersi, wił się z bólu i nagle zaniósł się od płaczu.
— Boże miłosierny... Boże miłosierny!... — powtarzał wśród łkań...
Dróżnik przypełznął do niego i ostrożnie wsunął mu rękę pod głowę.
— Płacz, wielmożny panie!... — mówił nachylając się nad nim... Płacz, wielmożny, panie i wzywaj boskiego imienia... Nie będziesz go wzywał nadaremnie... Kto się w opiekę poda Panu swemu, a całem sercem, szczerze ufa jemu, śmiele rzec może, mam obrońcę Boga, nie spadnie na mnie żadna straszna trwoga... Ciebie on z sideł zdradzieckich wyzuje... Co tam, wielmożny panie, dostatki, co największe skarby!... Wszystko człowieka zawodzi, tylko jeden Bóg nie zawiedzie...
Wokulski przytulił twarz do ziemi. Zdawało mu się, że z każdą łzą spada mu z serca jakiś ból, jakiś zawód i rozpacz. Wykolejona myśl poczęła układać się do równowagi. Już zdawał sobie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.