. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie jestem przecie taki stary, ażebym miał myśleć o śmierci; ale, mój Boże, kiedy z wody wyjmą rybę, choćby najmłodszą i najzdrowszą, musi zdychać, gdyż nie ma właściwego sobie żywiołu...
Bodaj czy ja nie stałem się taką rybą wyciąganą z wody; w sklepie już rozpanoszył się Szlangbaum i ażeby zamanifestować swoję władzę, wypędził szwajcara i inkasenta, za to tylko, że nie okazywali mu dosyć szacunku.
Kiedy prosiłem za biedakami, odparł z gniewem:
— Patrz pan, jak oni mnie traktują, a jak Wokulskiego!... Jemu nie kłaniali się tak nisko, ale w każdym ruchu, w każdem spojrzeniu było widać, żeby za nim poszli w ogień...
— Więc i pan, panie Szlangbaumie, chcesz, ażeby za tobą szli w ogień? — spytałem.
— Naturalnie. Przecie jedzą mój chleb, mają u mnie zarobki. Ja im płacę pensyą...
Myślałem, że Lisiecki, który posiniał słuchając tych bredni, palnie go w ucho; pohamował się jednak i tylko spytał:
— A czy wiesz pan, dlaczego my za Wokulskim poszlibyśmy w ogień?...
— Bo on ma więcej pieniędzy — odparł Szlangbaum.
— Nie, panie. Bo on ma to, czego pan nie