Ponieważ w sklepie nie mam wiele zajęcia, więc coraz częściej myślę o podróży do Węgier. Przez dwadzieścia lat nie widzieć ani zboża, ani lasu... To strach!...
Zacząłem się już starać o paszport; myślałem, że mi zejdzie z miesiąc. Tymczasem wziął się do tego Wirski i paf!... traf!... wyrobił mi paszport w ciągu czterech dni... Ażem się przestraszył...
Niema co, trzeba wyjechać, choćby na kilka tygodni. Zdawało się, że przygotowania do wyjazdu zabiorą mi trochę czasu... Gdzietam!... Znowu wmięszał się Wirski, jednego dnia kupił mi podróżny kufer, drugiego dnia spakował mi rzeczy i mówi: „jedź!...“
Ażem się rozgniewał. Czego oni, u dyabła, chcą mnie się pozbyć?... Kazałem na złość im rozpakować rzeczy i kufer nakryć dywanem, bo mnie to już drażni. Ale swoją drogą takbym gdzieś pojechał... takbym jechał...
Muszę jednak pierwiej trochę sił nabrać. Wciąż brak mi apetytu, chudnę, źle sypiam, choć przez cały dzień jestem senny; miewam jakieś zawroty, bicia serca... Eh! wszystko to przejdzie...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Klejn także zaczyna się zaniedbywać. Spóźnia się do sklepu, znosi jakieś książeczki, chodzi na sesye niewiadomo z kim?... Ale to najgorsze, że z sumy przeznaczonej mu przez Wokulskiego, wziął