go szulerem, albo kompromitują damy bywające u niego.
„Porządne damy!“ — pomyślałem, głośno zaś odparłem:
— Pan Klejn cały dzień siedzi w sklepie, więc nie może odpowiadać za swoich sąsiadów.
— Tak, ale pan Klejn ma z nimi jakieś konszachty, namówił ich, ażeby znowu sprowadzili się do kamienicy, bywa u nich, przyjmuje ich u siebie.
— Młody chłopak — odparłem — woli przestawać z młodymi.
— Ale ja z tego powodu nie chcę cierpieć!... Niech więc ich uspokoi, albo... wszystkim wytoczę proces.
Dzika pretensya, ażeby Klejn uspakajał studentów, a może jednał u nich sympatyą dla Maruszewicza! Swoją drogą ostrzegłem Klejna i dodałem: że byłby to bardzo przykry wypadek, gdyby on, subjekt Wokulskiego, miał proces o jakieś studenckie awantury.
Klejn wysłuchał i wzruszył ramionami.
— Co mnie to obchodzi! — odparł. — Ja może powiesiłbym takiego nicponia, ale mu w okna grochu nie rzucam i nie nazywam go szulerem. Co mnie do jego szulerki?...
Ma racyą! To też nie odezwałem się ani słowa więcej.
Trzeba jechać... trzeba jechać!... Żeby tylko
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.