— Ja nie jestem niechętny... ja już schodzę z pola... Ale spojrzyj tylko, co się tu dzieje?... Gdzie oni nie włażą, gdzie nie otwierają sklepów, do czego nie wyciągają rąk?... A każdy, byle zajął jakie stanowisko, prowadzi za sobą cały legion swoich, bynajmniej nielepszych od nas, nawet gorszych. Zobaczysz, co zrobią z naszym sklepem: jacyto tam będą subjekci, jakie towary... I ledwie zagarnęli sklep, już wkręcają się między arystokracyą, już biorą się do twojej spółki...
— Nasza wina... nasza wina!... — powtarzał Wokulski. — Nie możemy odmawiać ludziom prawa do zdobywania stanowisk, ale możemy bronić własnych.
— Ty sam opuszczasz stanowisko.
— Nie przez nich; oni ze mną uczciwie wychodzili.
— Boś był im potrzebny. Z ciebie i twoich stosunków zrobili szczebel...
— No, cotam — przerwał Wokulski — obaj nie przekonamy się... Ale, ale... Mam tu urzędowe papiery o śmierci Ludwika Stawskiego.
Rzecki zerwał się z fotelu.
— Męża pani Heleny?... Gdzie?... — mówił rozgorączkowany. — Ależto ocalenie dla nas wszystkich!...
Wokulski podał dokumenta, które Rzecki schwycił drżącemi rękoma.
— Wieczny odpoczynek i chwała Bogu!... —
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.