— Więc zgadzasz się?... Wybornie!... To połowa kuracyi... Co znaczy jednakże silny mózg!... Po niecałych siedmiu tygodniach ciężkiej mizantropii, już zaczynasz tolerować gatunek człowieczy i to jeszcze w mojej osobie... Cha! cha! cha!... Cóżby było, gdyby wpuścić do twej klatki jaką szykowną kobietkę...
Wokulski zbladł...
— No, no... wiem, że jeszcze zawcześnie... Choć już pora, ażebyś zaczął ukazywać się między ludźmi. To uleczyłoby cię doreszty. Bo weź za przykład mnie — prawił Szuman. — Dopóki siedziałem w czterech ścianach, nudziłem się jak dyabeł w dzwonicy; a dziś ledwiem pokazał się w świecie, już mam tysiące rozrywek. Szlangbaum chce mnie okpić i z jednego zdziwienia wpada w drugie, dzień podniu przekonywając się, że choć mam tak naiwną minę, przecież zgóry przewidziałem wszystkie jego cugi. To nawet zjednało mi u niego szacunek...
— Dosyć skromna zabawa — wtrącił Wokulski.
— Zaczekaj!... Drugą uciechę sprawiają mi moi współwyznawcy ze sfer finansowych, ponieważ zdaje im się, że ja mam nadzwyczajny spryt do interesów, i że pomimo to, będą mną mogli kierować, jak im się podoba... Wyobrażam sobie ich bolesne rozczarowanie, kiedy przekonają się, że ani jestem dość sprytnym do interesów, ani dość głupim, ażeby stać się pionkiem w ich rękach...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/311
Ta strona została uwierzytelniona.