stało, więc chyba nic nie zaszkodzi mu i kilka frazesów w żargonie.
Książe zarumienił się...
— Ależ starozakonni, panie... obca rasa... Teraz jeszcze zaczęła się przeciw nim jakaś niechęć.
— Niechęć tłumu niczego nie dowodzi. Lecz któż zresztą broni panom zebrać odpowiednie kapitały, jak to zrobili żydzi i powierzyć je nie Szlangbaumowi, ale któremu z chrześcijańskich kupców?
— Nie znamy takiego, któremu możnaby zaufać.
— A Szlangbauma znacie?...
— Przytem u nas nie ma ludzi dość zdolnych — wtrącił książe. — To są subjekci, nie finansiści...
— A ja czem byłem?... Także subjektem i nawet restauracyjnym chłopcem; mimoto spółka przyniosła zapowiedziany dochód.
— Pan jesteś wyjątkiem...
— Któż panom zaręczy, że nie znaleźlibyście więcej takich wyjątków w piwnicach i za kontuarami. Poszukajcie.
— Starozakonni sami do nas przychodzą...
— Otóżto!... — zawołał Wokulski. — Żydzi przychodzą, albo wy do nich, ale chrześcijański parweniusz do was nawet przyjść nie może, bo tyle napotyka zawad po drodze... Wiem coś o tem... Wasze drzwi tak szczelnie są zamknięte przed kupcem i przemysłowcem, że albo trzeba je zbombardować setkami tysięcy rubli, ażeby się
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.