Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

otworzyły, albo wciskać się jak pluskwa... Uchylcie trochę tych drzwi, a może będziecie mogli obchodzić się bez żydów.
Książe zasłonił rękoma oczy.
— O, panie Wokulski, to... bardzo słuszne co pan mówi, ale i bardzo gorzkie... bardzo okrutne... Mniejsza jednak... Rozumiem pański żal do nas, ależ... są jakieś obowiązki względem ogółu...
— No, ja nie uważam tego za pełnienie obowiązków, że od mego kapitału miałem piętnaście procent rocznie. I nie sądzę, ażebym był gorszym obywatelem, poprzestając na pięciu...
— Ależ my wydajemy te pieniądze — odparł już obrażony książe. — Ludzie żyją około nas...
— I ja będę wydawał. Pojadę na lato do Ostendy, na jesień do Paryża, na zimę do Nizzy...
— Przepraszam!... Nietylko zagranicą żyją z nas ludzie... Iluż tutejszych rzemieślników...
— Czekają na swoje należności po roku i dłużej — pochwycił Wokulski. — My obaj, mości książe, znamy takich protektorów krajowego przemysłu, mieliśmy ich nawet w naszej spółce...
Książe zerwał się z fotelu.
— Aaa!... to się nie godzi, panie Wokulski — mówił zadyszany. — Prawda, są wśród nas duże wady, są grzechy, ale żadnego z nich nie popełniliśmy względem pana... Miałeś naszę życzliwość... szacunek...