szcie zrozumiał, że jest zapomniany i nikomu niepotrzebny. Był podobny do rzuconego w wodę kamienia, nad którym w pierwszej chwili powstaje wir i zamęt, a później tylko rozbiegają się fale coraz mniejsze, coraz mniejsze... I wkońcu nad miejscem, gdzie upadł, tworzy się gładkie zwierciadło wody, gdzie znowu przebiegają fale, lecz zrodzone już w innych punktach, wywołane przez kogo innego...
„No, ale co dalej?... — mówił do siebie, — Z nikim nie żyję... nic nie robię... cóż dalej?...“
Przypomniał sobie, że Szuman radził mu upatrzyć jakiś cel w życiu. Rada dobra, ale... jak ją wykonać, kiedy on sam nie czuł żadnego pragnienia, nie miał sił, ani ochoty?... Był jak zeschły liść, który tam pójdzie, gdzie nim wiatr rzuci.
„Kiedyś przeczuwałem ten stan — myślał — ale dziś widzę, że nie miałem o nim pojęcia...“
Pewnego dnia usłyszał w przedpokoju głośny spór. Wyjrzał i zobaczył Węgiełka, którego lokaj nie chciał puścić do pokoju.
— Ach, to ty! — rzekł Wokulski. — Chodźżeno... Co u was słychać?
Węgiełek zpoczątku przypatrywał mu się z miną niespokojną; stopniowo jednak ożywił się i nabrał otuchy.
— Mówili — rzekł z uśmiechem — że wielmożny pan już na ostatnich nogach, ale, widzę,
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/331
Ta strona została uwierzytelniona.