łgali. Zmizerniał pan, bo zmizerniał, ale na księżą oborę to już żadnym sposobem pan nie patrzy...
— Cóż słychać? — powtórzył Wokulski.
Węgiełek szeroko opowiedział mu, że już ma dom, lepszy od tamtego, co się spalił i że ma mnóstwo roboty. Dlatego właśnie przyjechał do Warszawy, ażeby kupić materyały i zabrać choćby ze dwu pomocników.
— Fabrykę mógłbym założyć, mówię wielmożnemu panu!... — zakończył Węgiełek.
Wokulski słuchał go, milcząc. Nagle zapytał:
— A z żoną jesteś szczęśliwy?
Cień przeleciał po twarzy Węgiełka.
— Dobra kobieta, wielmożny panie, ale... Wreszcie przed panem powiem, jak przed Bogiem... Trochę nam już nie tak... Zawsze to prawda, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal; ale jak raz zobaczą...
Otarł łzy rękawem.
— Co to znaczy!... — zdziwił się Wokulski.
— Ot, nic. Wiem przecie, kogo wziąłem, alem był spokojny, bo kobieta dobra, cicha, pracowita i przywiązana do mnie, jak ten pies. No, ale co z tego?... Dopótym był spokojny, dopókim nie zobaczył jej dawnego gacha, czy jak tam...
— Gdzie?...
— W Zasławiu, panie — ciągnął Węgielek. — Jednej niedzieli poszliśmy z Marysią na zamek; chciałem jej pokazać ten potok, gdzie zginął ko-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.