dzenia dzieci, więc umknę ztąd, chociażby do Zurichu.
— A do Geista nie pojechałbyś pan? — spytał Wokulski.
Ochocki zamyślił się.
— Tam potrzeba setek tysięcy rubli, których ja nie mam — odparł. — Zresztą, choćbym je miał, musiałbym pierwej przekonać się, coto jest naprawdę?... Bo owe zmniejszanie ciężaru gatunkowego ciał, wygląda mi na bajkę.
— Przecież pokazywałem panu blaszkę — rzekł Wokulski.
— Aha, prawda... Niechno ją pan pokaże!... — zawołał Ochocki.
Wokulskiemu wystąpił na twarz chorobliwy rumieniec i szybko zniknął.
— Już jej nie mam!... — rzekł stłumionym głosem.
— Cóż się z nią stało? — zdziwił się Ochocki.
— Mniejsza!... Przypuść pan, że upadła gdzieś w kanał... Ale czy do Geista pojechałbyś pan, mając naprzykład pieniądze?...
— Owszem, pojechałbym, ale najpierwej dla sprawdzenia faktu. Bo to, co ja wiem o materyałach chemicznych, wybacz pan, ale nie godzi się z teoryą zmienności ciężarów gatunkowych poza pewną granicą.
Obaj umilkli, a wkrótce Ochocki opuścił Wokulskiego.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.