kulskiego, ale pożegnał go bardzo zadowolony. Wokulski śmiał się...
„Oczywiście — myślał — uważa mnie za bzika, albo za bankruta... Tem lepiej... Prawdę bowiem powiedziawszy, mogę doskonale mieszkać w dwu pokojach zamiast ośmiu.“
Potem przychodziły chwile, że niewiadomo dlaczego żałował pośpiechu w odstąpieniu mieszkania. Ale wówczas przypomiał sobie barona i Węgiełka.
— Baron — mówił — rozwodzi się z żoną, która romansowała z innym. Węgiełek stracił serce do swojej, dlatego tylko, że na własne oczy zobaczył jednego z jej gachów... Cóżbym więc ja powinien zrobić?...
I znowu zabierał się do analiz, z przyjemnością widząc, że niebardzo stracił wprawę.
Zajęcia te wybornie go pochłaniały. Niekiedy przez kilka godzin zrzędu nie myślał o pannie Izabeli, a wtedy czuł, że jego zmęczony mózg naprawdę wypoczywa. Nawet przygasła w nim obawa ludzi i ulic, i zaczął coraz częściej wychodzić na miasto.
Jednego dnia pojechał aż do Łazienek; zrobił więcej, gdyż spojrzał w aleję, po której niegdyś spacerował z panną Izabelą. Wtem, zwabione przez kogoś łabędzie, rozpuściły skrzydła i uderzając niemi o wodę, przyleciały do brzegu. Zwykły ten widok straszne zrobił wrażenie na Wokulskim, przypomniał mu odjazd panny Izabeli z Zasławka...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/349
Ta strona została uwierzytelniona.