ktywie sława i potęga, jakiej nie widziano na świecie... Pancerniki unoszące się w powietrzu!... czy mogło być coś niezmierniejszego w skutkach?...
— A jeżeli nie ja znajdę ów metal, tylko ktoś inny, co jest bardzo prawdopodobne?... — pytał sam siebie.
„No, to i cóż? — odpowiadał. — W najgorszym razie należałbym do tych kilku, którzy wynalazek posunęli naprzód. Taka sprawa warta przecie ofiary z bezużytecznego majątku i bezcelowego życia. Więc lepiej tu zmarnować się w czterech ścianach, albo zgłupieć przy preferansie, aniżeli tam sięgać po bezprzykładną chwałę?“...
Stopniowo w duszy Wokulskiego coraz wyraźniej począł zarysowywać się jakiś zamiar; lecz im dokładniej pojmował go, im więcej odkrywał w nim zalet, tem lepiej czuł, że do wykonania brakuje mu energii, a nawet pobudki.
Wola jego była zupełnie sparaliżowana; ocucić ją mogło tylko silne wstrząśnienie. Tymczasem wstrząśnienie nie przychodziło, a codzienny bieg wypadków pogrążał Wokulskiego w coraz głębszej apatyi...
— Już nie ginę, ale gniję — mówił do siebie.
Rzecki, który odwiedzał go coraz rzadziej, patrzył na niego z przerażeniem.
— Żle robisz, Stachu — odzywał się nieraz. — Źle, źle, źle!... Lepiej nie żyć, aniżeli tak żyć...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.