Już nie drażnił go ruch uliczny, a cieszyły tłumy. Niebo miało ciemniejszą barwę, domy wyglądały zdrowiej, a nawet kurz, nasycony potokami światła, był piękny.
Największą jednak przyjemność robił mu widok młodych kobiet, ich giętkich ruchów, uśmiechających się ust i wabiących spojrzeń. Kilka z nich spojrzały mu prosto w oczy z wyrazem słodkiej tkliwości i kokieteryi; Wokulskiemu serce uderzyło śpieszniej, jakiś prąd drażniący przeleciał po nim od stóp do głów.
„Ładne!...“ — pomyślał.
Wnet jednak przypomniał sobie panią Wąsowską i musiał przyznać, że zpomiędzy tych ładnych, ona jest najładniejsza, a co lepiej, najponętniejsza... Coto za figura, jaki wspaniały kontur nogi, a płeć, a oczy mające w sobie coś z brylantów i aksamitu... Byłby przysiągł, że czuje zapach jej ciała, że słyszy spazmatyczny śmiech i w głowie zaszumiało mu na samę myśl zbliżenia się do niej...
— Coto musi być za wściekła kobieta!... — szepnął. — Kąsałbym ją...
Widmo pani Wąsowskiej tak go prześladowało i drażniło, że nagle przyszedł mu projekt odwiedzić ją jeszcze dziś wieczorem.
„Przecież zaprosiła mnie na obiady i kolacye — mówił do siebie, czując, że w nim coś kipi. — Wyrzuci mnie za drzwi?... Pocóżby mnie kokietowała. Że nie ma do mnie wstrętu, wiem nie od
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/372
Ta strona została uwierzytelniona.