— Awantura! — mruknął Wokulski.
— Żadna awantura — prawił Szuman. — Człowiek z twoim majątkiem może być kompletnie szczęśliwy, do rozsądnego bowiem szczęścia potrzeba: codzień jadać inne potrawy i brać czystą bieliznę, a co kwartał zmieniać miejsce pobytu i kochanki.
— Zabraknie kobiet — wtrącił Ochocki.
— Zostaw pan to kobietom, a już one postarają się, ażeby ich nie zabrakło — odparł szyderczo doktor. — Przecież ta sama dyeta stosuje się i do kobiet...
— Ta kwartalna dyeta?... — spytał Ochocki.
— Naturalnie. Dlaczegóż one mają być gorsze od nas?
— Nie ciekawa to jednak służba w dziesiątym lub dwudziestym kwartale.
— Przesąd!... przesąd!... — mówił Szuman. — Ani się pan spostrzeżesz, ani się domyślisz, szczególniej jeżeli cię zapewnią, że jesteś dopiero drugim lub czwartym i to tym prawdziwie kochanym, tym oddawna przeczuwanym...
— Nie byłeś u Rzeckiego? — spytał Szumana Wokulski.
— No, jemu już nie zapiszę recepty na miłość — odparł doktor. — Stary kapcanieje...
— Istotnie, źle wygląda — dorzucił Ochocki.
Rozmowa przeszła na stan zdrowia Rzeckiego, potem na politykę, wkońcu Szuman pożegnał ich...
— Bestya cynik! ... — mruknął Ochocki.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.