im zrobią awanturę, niech ich nauczą rozumu. To genialna rasa, ale takie szelmy, że nie ujeździsz ich bez bata i ostrogi...
— Mój doktorze — odpowiedziałem, bo już mi zbrakło cierpliwości — jeżeli żydzi są takie gałgany, jak pan mówisz, to im nawet i ostrogi nie pomogą.
— Może ich nie poprawią, ale napędzą im nową porcyą rozumu i nauczą silniej trzymać się za ręce — odparł. — A gdyby żydzi byli solidarniejsi... no!...
Dziwny człowiek z tego doktora. Uczciwy to on jest, a nadewszystko rozumny; ale jego uczciwość nie wypływa z uczucia, tylko — albo ja wiem? — może z nałogu; a rozum ma tego gatunku, że łatwiej mu sto rzeczy wyśmiać i zepsuć, aniżeli jedną zbudować. Kiedy z nim rozmawiam, czasami przychodzi mi na myśl, że jego dusza jest jak tafla lodu: nawet ogień może się w niej odbić, ale ona sama nigdy się nie rozgrzeje.
Stach wyjechał do Moskwy, zdaje mi się poto, ażeby uregulować rachunki z Suzinem. Ma u niego z pół miliona rubli (kto mógł przypuścić coś podobnego przed dwoma laty!), ale co zrobi z taką masą pieniędzy, ani się domyślam.
Jużto Stach był zawsze oryginał i robił niespodzianki. Czy nam teraz jakiej nie przygotowuje?... aż się lękam.