ślał, że jednak za czasów Wokulskiego było tu inaczej.
Martwiło go, ale tylko trochę, że Wokulski nie dawał znać o sobie. Uważał to przecież za zwykłe dziwactwo.
„Niebardzo rwał się on do pisania, kiedy był zdrów, więc cóż dopiero teraz, kiedy jest tak rozbity — myślał. — Oj, te baby, te baby!...“
W dniu nabycia przez Szlangbauma sprzętów i powozu Wokulskiego, pan Ignacy położył się do łóżka. Nie dlatego, ażeby miało mu to robić przykrość, bo przecie powóz i zbytkowne sprzęty były rzeczami wcale niepotrzebnemi, ale dlatego, że podobne sprawunki robią się tylko po ludziach już umarłych.
— No, a Stach, dzięki Bogu, jest zdrów!...
Pewnego wieczora, kiedy pan Ignacy siedząc w szlafroku, rozmyślał: jak to on urządzi sklep Mraczewskiemu, ażeby zakasować Szlangbauma? usłyszał gwałtowne dzwonienie do przedpokoju i szczególny hałas w sieni.
Służący, który już zabierał się do spania, otworzył drzwi.
— Jest pan? — zapytał głos znany Rzeckiemu.
— Pan chory.
— Coto chory!... Kryje się przed ludźmi...
— Może, panie radco, zrobimy subjekcyą... — odezwał się inny głos.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/402
Ta strona została uwierzytelniona.