jeździła sobie w towarzystwie pewnego inżyniera do ruin starego zamku w Zasławiu... Mówiła, że jej to rozpędza nudy...
— I marszałek nic?...
— Marszałek, naturalnie, milczał, ale kobiety perswadowały pannie, że tak robić nie wypada. Ona zaś ma w tych razach jednę odpowiedź: „Marszałek powinien być kontent, jeżeli wyjdę za niego a wyjdę nie poto, aby wyrzekać się moich przyjemności“...
— I pewnie marszałek przydybał ich na czem w owych ruinach? — wtrącił Rzecki.
— Ii... nie!... nawet tam nie zaglądał. A gdyby i zajrzał, przekonałby się, że panna Izabela brała z sobą naiwnego inżynierka poto, ażeby w jego asystencyi tęsknić za Wokulskim.
— Za Wo-kul-skim?...
— Przynajmniej tak domyślano się — mówił Ochocki. — Tym razem ja sam zwróciłem jej uwagę, że w towarzystwie jednego wielbiciela nie wypada tęsknić za drugim. Ale ona odpowiedziała mi swoim zwyczajem: „Niech będzie kontent, że pozwalam mu patrzeć na siebie“...
— To osioł ten inżynier!...
— Niebardzo, gdyż pomimo całej naiwności, spostrzegł się i pewnego dnia, a nawet przez wszystkie dni następne, nie pojechał z panną tęsknić między gruzami. Jednocześnie zaś marszałek, zazdrosny o inżyniera, zaprzestał konkurów i wyniósł
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/415
Ta strona została uwierzytelniona.