ożywiając się — ale nie dla człowieka z jego usposobieniem...
— Jak pan to rozumiesz? — pochwycił Rzecki, któremu rozmowa o Wokulskim sprawiała taką przyjemność jak o kochance. — Jak pan to rozumiesz?... Poznałeś pan bliżej tego człowieka?... — pytał natarczywie, a oczy mu błyszczały.
— Poznać go łatwo. Był to jednem słowem człowiek szerokiej duszy.
— Oto właśnie!... — odezwał się Rzecki, wybijając takt palcem i wpatrując się w Ochockiego jak w obraz. — Co pan jednak rozumiesz, przez tę szerokość?... Pięknie powiedziane!... Wytłomacz to pan, a jasno!...
Ochocki uśmiechnął się...
— Widzi pan — rzekł — ludzie małej duszy dbają tylko o swoje interesa, nie sięgają myślą poza dzień dzisiejszy i mają wstręt do rzeczy nieznanych. Byle im było spokojnie i suto... Taki zaś facet jak on, troszczy się interesami tysięcy, patrzy nieraz o kilkadziesiąt lat naprzód, a każda rzecz nieznana i nierozstrzygnięta pociąga go w sposób nieprzeparty. To nawet nie jest żadna zasługa, tylko mus... Jak żelazo bez namysłu rusza się za magnesem, albo pszczoła lepi swoje komórki, tak ten gatunek ludzi rzuca się do wielkich idei i niezwykłych prac...
Rzecki ściskał go za obie ręce i drżał ze wzruszenia.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/418
Ta strona została uwierzytelniona.