— Szuman — rzekł — mądry doktor Szuman mówi, że Stach jest waryat, polski romantyk...
— Głupi Szuman ze swoim żydowskim klasycyzmem!... — odparł Ochocki. — On nawet nie domyśla się, że cywilizacyi nie stworzyli ani filistrowie, ani geszefciarze, lecz właśnie tacy waryaci... Gdyby rozum polegał na myśleniu o dochodach, ludzie do dzisiejszego dnia byliby małpami...
— Święte słowa... piękne słowa!... powtarzał subjekt. — Wytłomaczże pan jednak: jakim sposobem człowiek, podobny Wokulskiemu, mógł... tak oto... zaawanturować się?...
— Proszę pana, ja się dziwię, że to tak późno nastąpiło!... — odparł Ochocki, wzruszając ramionami. — Przecież znam jego życie i wiem, że ten człowiek prawie dusił się tutaj od dzieciństwa. Miał aspiracye naukowe, lecz nie było ich czem zaspokoić; miał szerokie instynkta społeczne, ale, czego dotknął się w tym kierunku, wszystko padało... Nawet ta marna spółczyna, którą założył, zwaliła mu na łeb tylko pretensye i nienawiści...
— Masz pan racyą!... masz pan racyą!... — powtarzał Rzecki. — A teraz ta panna Izabela...
— Tak, ona mogła go uspokoić. Mając szczęście osobiste, łatwiej pogodziłby się z otoczeniem i zużyłby energią w tych kierunkach, jakie są u nas możliwe. Ale... nietęgo trafił...
— A co dalej?...
— Czy ja wiem?... — szepnął Ochocki. — Dziś
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/419
Ta strona została uwierzytelniona.