owe mieszkanie, gdzie uczyłem się dzień i noc... Trwało to parę miesięcy i naprawdę niepierwiej uspokoiłem się, ażem... Wiesz pan com zrobił? Rzuciłem do pieca wszystkie podręczniki greckie i łacińskie i spaliłem bestye!... Paskudziło się to z godzinę, ale kiedy ostatecznie kazałem popioły wysypać na śmietnik, ozdrowiałem!... Chociaż i dziś jeszcze dostaję bicia serca na widok greckich liter, albo łacińskich wyjątków: panis, piscis, crinis... Aaa... jakie to obrzydliwe...
Nie dziwże się pan — kończył Ochocki — że Wokulski umyka ztąd aż do Chin... Długie udręczenie może doprowadzić człowieka do wścieklizny... Chociaż i to przechodzi...
— A czterdzieści sześć lat, panie?... — zapytał Rzecki.
— A silny organizm?... a tęgi mózg?... No, ale zagadałem się... Bywaj mi pan zdrów...
— Co, może wyjeżdżasz pan?
— Aż do Petersburga — odparł Ochocki. — Muszę pilnować testamentu nieboszczki Zasławskiej, który chce obalić wdzięczna rodzina. Posiedzę tam, bodaj czy nie do końca października.
— Jak tylko będę miał wiadomość od Stacha, zaraz panu doniosę... Tylko przyślij mi pan adres.
— I ja panu dam znać, jeżeli przypadkiem zachwycę języka... Chociaż wątpię... Do widzenia!...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/421
Ta strona została uwierzytelniona.