pan szedł wtedy na zamek, przez cały tydzień grzebałem między gruzami, czy, broń Boże, nie stało się nieszczęście. I dopiero kiedym śladu nie znalazł, ucieszyłem się tak, że na tem miejscu święty krzyż stawiam, cały z drzewa dębowego, niemalowany, ażeby była pamiątka, jako wielmożny pan od nieszczęścia się ocalił. Ale moja żona, kobiecym obyczajem, wciąż się niepokoi... Więc dlatego pokornie upraszam wielmożnego pana, ażeby nam dał znać o sobie, że żyje i że zdrów jest...“
„Ksiądz proboszcz jegomość, taki poradził mi wyciąć napis na krzyżu:
Ażeby ludzie wiedzieli, że choć stary zamek, pamiątka z czasów dawnych, w gruzy się rozleciał, to przecie nie wszystek zginął i jeszcze niemało zostanie po nim do widzenia, nawet dla naszych wnuków...“
— A zatem Wokulski był w kraju!... — zawołał ucieszony Rzecki i posłał po doktora, prosząc go, ażeby przyszedł natychmiast.
W niecały kwadrans zjawił się Szuman. Dwa razy przeczytał podany mu list i ze zdziwieniem przypatrywał się ożywionej fizyognomii pana Ignacego.
— Cóż doktor na to?... — zapytał tryumfalnie Rzecki.
Szuman zdziwił się jeszcze mocniej.