rem, pan Ignacy wziął od Szlangbauma klucz do tylnych drzwi sklepu, ażeby na przyszły tydzień ułożyć wystawę w oknach.
Zapalił jednę lampę, z głównego okna wydobył, przy pomocy Kazimierza, żardynierkę i dwa wazony saskie, a na ich miejsce ustawił wazony japońskie i starorzymski stolik. Następnie kazał służącemu iść spać, miał bowiem zwyczaj własnoręcznie rozkładać przedmioty drobne, a osobliwie mechaniczne zabawki. Nie chciał zresztą, ażeby prosty człowiek wiedział, że on sam najlepiej bawi się sklepowemi zabawkami.
Jak zwykle, tak i tym razem wydobył wszystkie, zapełnił nimi cały kontuar i wszystkie jednocześnie nakręcił. Poraz tysiączny w życiu przysłuchiwał się melodyom grających tabakierek i patrzył: jak niedźwiedź wdrapuje się na słup, jak szklanna woda obraca młyńskie koła, jak kot ugania się za myszą, jak tańczą krakowiacy, a na wyciągniętym koniu pędzi żokiej.
I przypatrując się ruchowi martwych figur, po tysiączny raz w życiu powtarzał:
— Maryonetki!... Wszystko maryonetki!... Zdaje im się, że robią co chcą, a robią tylko, co im każe sprężyna, taka ślepa jak one...
Kiedy źle kierowany żokiej wywrócił się na tańczących parach, pan Ignacy posmutniał.
„Dopomódz do szczęścia jeden drugiemu nie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/438
Ta strona została uwierzytelniona.