potrafi — myślał — ale zrujnować cudze życie umieją tak dobrze, jak gdyby byli ludźmi“...
Nagle usłyszał łoskot. Spojrzał w głąb sklepu i zobaczył, wydobywającą się zpod kontuaru, ludzką figurę.
„Złodziej?“... — przeleciało mu przez głowę.
— Bardzo przepraszam, panie Rzecki, ale... ja zaraz przyjdę... — odezwała się figura z oliwkową twarzą i czarnemi włosami. Pobiegła do drzwi, otworzyła je pośpiesznie i znikła.
Pan Ignacy nie mógł podnieść się z fotelu; ręce mu opadły, nogi odmówiły posłuszeństwa. Tylko serce uderzało w nim jak dzwon rozbity, a w oczach zrobiło mu się ciemno.
— Cóż u dyabła, ja się zląkłem? — szepnął. — Wszakże to jest ten... ten Izydor Gutmorgen... tutejszy subjekt... Oczywiście coś skradł i uciekł... Ale dlaczego ja się zląkłem?...
Tymczasem pan Izydor Gutmorgen, po dłuższej nieobecności wrócił do sklepu, co jeszcze więcej zadziwiło Rzeckiego.
— Zkądeś się pan tu wziął?... czego pan chcesz?... — zapytał go pan Ignacy.
Pan Gutmorgen zdawał się być mocno zakłopotany. Spuścił głowę, jak winowajca i przebierając palcami po kontuarze, mówił:
— Przepraszam pana, panie Rzecki, ale pan może myśli, że ja co ukradłem?... Niech mnie pan zrewiduje...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/439
Ta strona została uwierzytelniona.