pokoju był już Szlangbaum, radca Węgrowicz i ajent Szprot.
— Gdyby pił radzika — mówił Węgrowicz — dosięgnąłby stu lat... A tak...
Szlangbaum, spostrzegłszy Ochockiego, schwycił go za rękę i zapytał.
— Pan nieodwołalnie chce odebrać pieniądze w tym tygodniu?...
— Tak.
— Dlaczego tak prędko?...
— Bo wyjeżdżam.
— Na długo?...
— Może na zawsze — odparł szorstko i wszedł za doktorem do pokoju, gdzie leżały zwłoki.
Za nim na palcach weszli inni.
— Straszna rzecz! — odezwał się doktor. — Ci giną, wy wyjeżdżacie... Któż tu wkońcu zostanie?...
— My!... — odpowiedzieli jednogłośnie Maruszewicz i Szlangbaum.
— Ludzi nie zabraknie... — dorzucił radca Węgrowicz.
— Nie zabraknie... ale tymczasem idźcie panowie ztąd!... — krzyknął doktor.
Cała gromada z oznakami oburzenia cofnęła się do przedpokoju. Został tylko Szuman i Ochocki.
— Przypatrz mu się pan... — rzekł doktor, wskazując na zwłoki. — Ostatni to romantyk!... Jak oni się wynoszą... Jak oni się wynoszą...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/446
Ta strona została uwierzytelniona.