zawsze sam płacił. — W dzień zdawało mu się tylko, że widział raz kogoś podobnego do Ernesta za kontuarem jakiegoś bławatnego sklepu, a drugi raz, że ktoś podobny do Karola starannie chował się za firanki, wiszące w oknie pewnego balwierza. Przywidzenia te wzmocniły w sercu Tadzia chęć oglądania swoich drogich towarzyszów i ubawienia się na maskaradzie razem z nimi.
W niedzielę, na godzinę przed północą, w mieszkaniu rozgorączkowanego Tadzia zjawił się bardzo ładnie uczesany, ogolony i uperfumowany Karol, donosząc, że ich przyjaciel Ernest w tej chwili odebrał zaproszenie na bal do jakiegoś księcia, i że sami tylko będą musieli udać się do teatru.
Poszli więc sami.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Wśród potoków światła, dźwięków muzyki, szmeru rozmów, prowadzonych we wszystkich indo-europejskich językach, — wśród tumanów pary wodnej, kwasu węglanego, amonjaku i kilkudziesięciu innych produktów potężnej waporyzacji, — ująwszy się pod ręce, spacerowali dwaj nasi bohaterowie, oczekując z biciem serca, rychło jakaś maska, zwabiona ich powierzchownością, gustownym ubiorem i pełnem elegancji obejściem, zarzuci na nich rozkoszną siatkę intrygi. Ale maski nie zaczepiały ich, zapewne przez delikatność, — młodzieńcy więc tymczasem musieli się zadawalniać patrzeniem co robią i słuchaniem co mówią inni.
Nieszczęściem najcharakterystyczniejsze, a więc najłatwiej wpadające w oko kostjumy, na później widać zachowywały potęgę swego dowcipu. Tu białowłosy pustelnik rączką od starego parasola błogosławił tłumy, ale milczał jak ryba. Tam krakowiak w bardzo wiotkich płóciennych okolicznościach i z maską, noszącą na sobie ślady uderzenia jakiejś potężnej pięści, przechadzał się ministerjalnym krokiem. Gdzie indziej