Napróżno dziś i dni następnych szukalibyście rumianego Tadzia na ulicach naszego miasta. Tadzio bawi jeszcze w Warszawie, ale od trzech dni nie wychodzi z mieszkania, jest blady i bardzo posępny. Wczoraj napisał list do rodziców, donosząc im o zgubie znacznej sumy pieniędzy, która to zguba tak podkopała jego kwitnące dotąd zdrowie, że zmuszony został oddać je pod kierunek lekarza, nietyle odznaczającego się wzrostem, ile obszernem doświadczeniem i głęboką nauką. Zgiełkliwa maskarada, zachwycająca hrabina, obmierzły pajac, dobrze nadziana portmonetka, — wszystko to znikło jak sen w umyśle Tadzia, który (o tajemnico duszy ludzkiej!) starał się odświeżać wspomnienia, wypijając z niezrównaną chciwością ogromną ilość orszady. Nie dziwimy się temu: ona też w czasie balu prawie wyłącznie poiła się orszadą.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.