drogi, jest jednem z szarpnięć straszliwej machiny przeznaczenia, której niemiłosierne tryby w tym dniu jeszcze zdruzgotać go miały?...
Na skręcie ulicy zetknął się z jakimś stróżem w niebieskiej bluzie, nader pilnie zamiatającym schody nędznego szynku.
— I i i... hy!... — zawołał stróż — bandzie pogoda, kiej pan Jakób wylazł. Jak się macie?...
— Bóg zapłać, panie Walenty! — mruknął Jakób, zapewne pierwszy raz od dni kilku.
— Coście wy się tak już z tydzień nie pokazywali?... Gadają ludzie, że u was w chałupie bida, hę?...
— Jużci, że bieda! — odparł Jakób. — Roboty nie mam...
— Roboty!... kto ją ta ma? Tak samo jak pieniędzy; tylo Zydy i wielkie panowie mają... No, chodźta do cukierni!...
Z temi słowy wprowadził Jakóba do szynku, gdzie oprócz właściciela, Żydka z bardzo chytrą miną, siedział a raczej drzemał wsparty o dużą kufę jakiś jegomość w pomiętym kapeluszu i wypłowiałym surducie, którego barwy, najjaśniejsze przy kołnierzu, na plecach przechodziły w kolor musztardowy, a około kieszeni w ciemno-tabaczkowy.
— A wa... nas pan Jakób!... — wykrzyknął Żyd. — Taki gość... chyba węglem w kominie zapisać?... Co sze to z panem Jakóbem rabiało?...
— Niech-no Jankiel śpagatówki tu postawi, ino prandko — zakomenderował Walenty.
— Pan Jakób jesce robi u mulaze?...
— Aha, robi!... Zleciał na łeb z ruśtowania i tera ameryture dostał... No, prandzy wódki!... — odparł Walenty.
— A pyniędzy?... — spytał Żydek, zakładając ręce wtył i chwiejąc się na rozkraczonych nogach.
— Jakie pieniądze?... a bez pieniędzy to nie łaska? Ja funduję!... — huknął Walenty.
— Pan Walenty funduje?... Ny, to z tegie chlebie... to z te-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.