Drągal z cybuchem wszedł do jednej z celek i gniewnie drzwi zatrzasnął.
Uciekłem co tchu, a na pierwszem piętrze spotkałem Izydorka, starannie otrzepującego się chustką.
Wyszliśmy razem.
W KTÓRYM DONOSZĘ PANNIE ZOFJI O PIERWSZYM REZULTACIE POSZUKIWAŃ IZYDORKA.
— Cóż u licha! — zawołałem — ten impetyk zrzucił cię ze schodów?
— Nie, to ja się sam potknąłem.
— Aha! No — ale kapelusz?
— Sam zleciał. Zanadto wygiąłem się przez poręcz.
— A cóż znaczą te trzy pręgi na surducie?
— Tam do djabła! Wytrzepże, wytrzep... Mam taką głupią służącą, która nie umie czyścić męskiego ubrania.
Wytarłem pręgi, choć byłem aż nadto pewny, że surdut wytrzepano przed chwilą, — i dodałem:
— Cóżto za awantura?... skąd kłótnia z tym facetem?
— I nic! to ten głupi zakład wszystkiemu winien. W każdym jednak razie wygrałem go...
— Jakże toi było, opowiedz mi!
Izydorek parę razy przeciągnął się, syknął i zaczął mówić:
— Czytałeś ogłoszenie?
— Czytałem.
— No, więc widzisz, ja chcąc dowiedzieć się, kto je pisał, poszedłem przedewszystkiem do redakcji. Ceregielowali się tam trochę, w rezultacie jednak przypomnieli sobie, że przyniósł je taki to a taki posłaniec.
Szukam posłańca, i dowiaduję się, że wysyłał go z ogłoszeniem do redakcji właśnie ten stary bałwan, któremu zrobiłem awanturę.