— O wsparcie?... A dużo też pani dali?...
— Nic mój królu, ani grosika jeszcze, niech w ziemię wrosnę!... niech się na mnie ten dach zapadnie!...
W tej chwili na schodach rozległ się łoskot ciężkich kroków; usłyszawszy go, stara ropucha zaczęła wrzeszczeć:
— Złodziej!... rozbójnik!... na pomoc!... ratuj, kto w Boga wierzy!...
— Cicho, ty stare próchno! — zawołałem, ale baba wrzeszczała jak opętana. W tej chwili wszedł stróż do izby.
— Panie Marcinie! — wołała czarownica — łap tego złodzieja... To ten sam, co w zeszłym tygodniu pokradł koszule ze strychu, a teraz przyszedł mnie zabić!...
Daremniem się tłomaczył. Głupi stróż uwierzył babie, i musieliśmy wszyscy iść do cyrkułu. Tu spisano protokół i uwolniono mnie wprawdzie, ale jakiś czas będę jeszcze musiał włóczyć się po sądach, bo stara czarownica wciąż plecie swoje.
Wysłuchawszy tego objaśnienia, poszedłem do Holenderskiego, i powtórzyłem mu je dosłownie. Uprzejmy człowiek uwierzył wszystkiemu, i z radością przystał na pojedynek, zastrzegając sobie jednak, aby odbył się jutro o szóstej z rana po amerykańsku. Kto wyciągnie czarną gałkę, ten palnie sobie w łeb we własnem mieszkaniu.
— Ależ panie, to jest okrucieństwo! — zawołałem.
— Inaczej nie mogę! — odpowiedział Holenderski z najsłodszym uśmiechem. — Wierzę pańskiemu objaśnieniu, ale swoją drogą nie mogę stawać naprzeciw człowieka, którego wodzono po cyrkułach w sprawie o kradzież.
A teraz żegnam pana! — dodał. — Muszę być dziś wieczorem w cyrku, teraz więc zabiorę się do pisania testamentu na wszelki przypadek...
Wyszedłem struty. Człowiek, który przed pojedynkiem idzie do cyrku, a przed pójściem do cyrku pisze testament, był podobno największem nieszczęściem, jakie biednego Izydorka spotkało.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.