rję poznałem w szpitalu, nie mogłem więc o nim przynajmniej krótko nie wspomnieć...
— Słuchamy! słuchamy! — wtrącił mecenas.
— Pewnego zimowego wieczora, około jedynastej, siedziałem w kancelarji szpitalnej. Tego dnia mieliśmy parę pogrzebów, paru konających i wogóle dosyć zajęcia, niedobrze wpływającego na nerwy.
Na dworze szumiała burza. Śnieg bił w szyby, wiatr z jękiem wpadał do komina i trząsł blachą, co nader przykry wywoływało efekt.
Dodajcie do tego niezbyt jasne światło łojówki, olbrzymi krucyfiks wiszący na ścianie, a wreszcie to, że posługacz, śpiący w kancelarji chrapał jakby go zarzynano, a zrozumiecie łatwo stan, w jakim znajdowałem się podówczas.
Nagle, u furty, targnięto parę razy za dzwonek. Ze sposobu targnięcia poznałem, że interesant sam jest chory, sznur bowiem poruszył się parę razy, a dzwonek uderzył tylko raz. Przez skórę czułem, że jakaś bardzo osłabiona ręka wykonywa tę czynność.
Nie wiem dlaczego, przeraziłem się i nie ruszyłem nawet z miejsca...
Tymczasem za sznur pociągnięto znowu, choć jeszcze niedołężniej niż poprzednio.
Pobiegłem do sieni, lecz w tej chwili usłyszałem cichy jęk i upadek za drzwiami, w które wiatr gwałtownie uderzał.
Teraz już nie miałem odwagi wyjść sam, ale zbudziłem szwajcara i posługacza. Mruczeli obaj wprawdzie jak wilki, ogarnęli się jednak względnie dość prędko, i wyszliśmy razem.
W progu, przysypana śniegiem, leżała jakaś kobieta. Wnieśliśmy ją do kancelarji, i tu przekonałem się, że kobieta owa, mimo dostatecznie rozwiniętych kształtów, miała rysy dziecinne. Liczyła co najwyżej lat siedemnaście.
Wkrótce znalazł się felczer i zakonnica. Otrzeźwiliśmy
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.