— Dziwaczysz pan, panie Piotrze — odezwał się. — Mając do czynienia z osobą młodą i poetyczną...
— Dzisiejsze młode osoby nie rozczulają się poezjami — przerwał mu Piotr. — Otworzenie domu komisowego lepiejby im trafiło do gustu!...
Piękny Alfons uśmiechnął się ironiczniej niż kiedykolwiek.
— Spodziewam się — rzekł — że mi pan Piotr pozwoli wyznawać własną teorją o gustach panien. Dla człowieka pięćdziesięcioletniego dom komisowy stanowi w małżeństwie jedyny argument, do którego ja jeszcze odwoływać się nie potrzebuję!...
— Brawo! — wykrzyknął rozweselony ojciec.
Pan Paweł przymrużył tylko oko i uściskał Alfonsa, który, pożegnawszy obecnych, wyszedł niebawem do miasta.
— Trzeba go ożenić! — mruczał Paweł — trzeba go ożenić!...
— Ależ my obaj tego ze wszystkich sił pragniemy! — upewnił go ojciec — tylko ta Warszawa jest dla nas tak nieszczęśliwą, że, jak cię szanuję, jesteśmy bliscy rozpaczy.
— Jeżeli dla niego Warszawa nieszczęśliwa, to niech spróbuje na prowincji — zauważył Paweł.
— Zapewne! — odparł gospodarz. — Na nieszczęście jednak ja między mojemi dawnemi znajomościami nie widzę dla niego stosownej partji, a nowych stosunków nie pozawiązywałem jeszcze.
— Jeżeli tylko o to chodzi, to wam najchętniej pomogę. W mojej okolicy znam kilka panien ładnych i posażnych...
— Drogi Pawle! — zawołał rozczulony ojciec, ściskając przyjaciela za rękę.
— Możesz polegać na mnie, tylko... nie traćmy czasu.
Pan Medard nagle zamyślił się, a potem, ściskając powtórnie dłoń zacnego człowieka, rzekł z powagą:
— Tylko Pawle... nie zapominaj o nazwisku Paluszkiewiczów!
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.