W KTÓRYM CZYTELNIK PRZEKONYWA SIĘ, ŻE PAN MEDARD
JEST NIESZCZĘŚLIWY JAKO PRZEMYSŁOWIEC I JAKO PRZYJACIEL.
— Wiecie, że prowadziłem gospodarstwo przemysłowe — mówił pan Medard.
— Niekoniecznie — wtrącił Piotr, patrząc we wnętrze pustego już kieliszka.
— Jakto nie?... Miałem przecież zamiar stawiać młyn parowy, gorzelnią, olejarnią...
— Aleś nie postawił.
Paluszkiewicz starszy poruszył się niespokojnie na fotelu i mówił dalej.
— Bądź co bądź przekonałem się, że daleko lepiej zużytkuję zdolności swe w mieście, i dlatego Suche Łapy sprzedałem.
— Prawdziwe szczęście! — dorzucił Piotr.
— Prawdziwe nieszczęście! — pochwycił gospodarz. — Wziąłem przecież za nie tylko siedem tysięcy rubli.
— Nie były warte więcej! Dom stary, budynki porozwalane, pola zaniedbane i las wycięty...
Paluszkiewicz usiadł bokiem do uszczypliwego Piotra i patrząc w oczy Pawłowi, ciągnął dalej:
— Przyjechawszy do Warszawy z synem i... z nią, umyśliłem stanowczo wejść na drogę operacyj przemysłowych. Tymczasem wyrodna ta córka wycofała z mego kapitału dwa tysiące rubli.
Paweł cmoknął, niewiadomo jednak, czy unosząc się nad dobrocią wina, czy nad złośliwością córki, a Piotr dodał:
— Panna Aniela miała prawo do pięciu tysięcy rubli.
— Zostawszy z czterema tysiącami rubli... — mówił gospodarz do Pawła.
— Było przecież pięć jeszcze — wtrącił zlekka Paweł.