— No, tak, — ależ utrzymanie domu!...
Zostawszy tedy z czterema tysiącami rubli, pomyślałem, że z taką sumą na własną rękę nic zrobić nie można i postanowiłem wejść do jakiejś znaczniejszej spółki...
— Na prezesa, albo dyrektora — uzupełnił Piotr.
— Sądzę, że miałem do tego prawo! — odparł Paluszkiewicz, patrząc na Piotra przez ramię. — Moje nazwisko i wiadomości...
— Nie robiły wrażenia na bankierach — dorzucił znowu Piotr.
Gospodarz zerwał się z krzesła; lecz po chwilowej rozwadze usiadł znowu i rzekł do Pawła:
— To wino jest bardzo mocne.
— Nie uważam tego — odpowiedział Paweł.
— Ale ja uważam!
Teraz już Piotr usiadł bokiem do gospodarza.
— Ponieważ — mówił znowu Paluszkiewicz — zmaterjalizowani tutejsi bankierzy nie umieją cenić przymiotów moralnych, ja więc i Fonsio nie mogliśmy robić z nimi interesów. Zdecydowaliśmy się więc utworzyć spółkę budowlaną...
— Na której ja straciłem połowę majątku — mruknął Piotr.
— Ty osądź nas, Pawle — rzekł podniesionym głosem Paluszkiewicz. — My z Fonsiem daliśmy trzy tysiące rubli...
— Było przecież cztery? — wtrącił zarumieniony Paweł.
— Tak, — no, ale wydatki na dom! Otóż daliśmy trzy tysiące rubli, Piotr sześć tysięcy, Marjan pięć tysięcy, — razem czternaście tysięcy. Za plac daliśmy sześć tysięcy rubli, nasze pensje wyniosły trzy tysiące...
— Jakie pensje? — spytał zdziwiony Paweł.
— No, moja pensja jako prezesa spółki, Fonsia, jako wice-prezesa, a Piotra i Marjana jako dyrektorów...
Pan Paweł pokręcił głową.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.