Leszno, do czego ci pomogę! — wrzasnął Piotr i wybiegł z saloniku, gwałtownie trzaskając drzwiami.
Paluszkiewicz starszy upadł w objęcia zgorszonego i zatrwożonego Pawła, wołając:
— Przyjacielu!... ożeń... ożeń Alfonsa!...
— Upewniam cię...
— Znajdź mu kobietę godną jego...
— Najniezawodniej... Jest kilka krociowych partyj w naszej okolicy.
— Wszystko mnie zawiodło: moje plany przemysłowe, córka, przyjaciel... niechże choć z syna doczekam się pociechy!
Wylew rodzinnych uczuć starego Paluszkiewicza był tak gwałtowny, że stroskany przyjaciel ledwie po półgodzinnych wysiłkach zdołał go zatamować. Czy skutkiem wzruszeń, czy też skutkiem zbyt dokładnego wypróżnienia butelek, zacny pan Paweł nie pamiętał słów własnych, uronionych przy tej okazji, utkwiła mu jednak dobrze w umyśle następująca rozmowa:
— A więc mogę liczyć na ciebie, drogi Pawle? — pytał już około północy pan Medard.
— Możesz... niezawodnie!... Wyswatam ci syna, jak pragnę...
Nim pan Paweł zdołał określić, czego mianowicie pragnie, przerwał mu znowu gospodarz pytaniem:
— A jakże będzie z naszą spółką?
— Z jaką spółką? — wykrzyknął zdumiony gość.
— No z tą spółką, mającą na celu otworzenie pod miastem hodowli trzody chlewnej. Powiadam ci, że dasz najwyżej cztery do pięciu tysięcy rubli...
Teraz dopiero zacny Paweł zauważył, że jest bardzo późno i powtarzając po raz setny obietnicę wyswatania pięknego Alfonsa, umknął co rychlej do swego hotelu i swoich koni.
W parę tygodni po opisanej uczcie, biedna Anielka, wy-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.