nowiło najlepszą wróżbę, w albumie jej napisał bardzo piękny wiersz, zaczynający się od zwrotek:
Zofija jest imię Twe,
Chocieś podobna do róży;
Zraniłaś serce me,
Które Ci wiernie służy.
Więc pozwól, różo nadobna,
By motyl przy Tobie siadł,
Królowej kwiatów podobna,
On Twe uczucia zgadł!...
Słuchając wykwintnych rozmów Alfonsa, panna i matka spoglądały na siebie i uśmiechały się nieznacznie. Bystry obserwator Alfons chwytał w przelocie te uśmiechy i rósł jak na drożdżach, zapominając nawet niekiedy o fatalnem nazwisku Synopizmowiczów.
Pewnego dnia pani Elżbieta rzekła do szczęśliwego młodzieńca:
— Pan wie, że pojutrze jest wesele przyjaciółki mojej Zosi i że Zosia ma być jej pierwszą druchną?
— Istotnie słyszałem o tem — odparł Alfons, nie zdając sobie zbyt dokładnej sprawy z wyrazu istotnie.
— Pan z nami pojedzie?
— O pani!... — szepnął Alfons z ukłonem.
— Otóż — ciągnęła mama — urządzimy się tak. Jutro wieczór wyjedziemy do stacji, stamtąd o dziesiątej ruszymy koleją, o dwunastej wysiądziemy i powozem, który po nas przyszlą, dostaniemy się na miejsce. Ślub ma być pojutrze koniecznie o jedynastej w południe, sądzę jednak, że na wypoczynek i zrobienie toalety będziemy mieć dosyć czasu.
Ponieważ Alfons nie wątpił o niczem, rozeszli się więc w jak najlepszej harmonji.
Tej nocy obie damy i ich służba żeńska nie spały z powodu przygotowań; na drugi dzień matka z podwójną gorliwością