— Szczęśliwym będę...
— Bez tego! bez tego!... Pan jesteś handlujący?
— Mam świadectwo gildyjne.
— Dobrze. Ile pan potrzebujesz na spłacenie długów i ogarnięcie się?
— Pięć do sześciu tysięcy rubli — odpowiedział śmielej już młodzian.
— Dam trzy tysiące na miesiąc i na weksel. Dorotka pana weźmie, i za miesiąc albo wesele, albo zwrot pieniędzy, albo koza. Zgoda?
— Z prawdziwą przyjemnością... — bełkotał Alfons.
— Ceremonje nabok! Oto moja ręka. A teraz pożegnaj pan Dorotę i przychodź po pieniądze. Za dwie godziny odeszlę cię do miasteczka, stamtąd weźmiesz pocztę do kolei, koleją do Warszawy, a za dwa tygodnie zpowrotem i... ze świadectwami kościelnemi. Ślub za miesiąc nieodwołalnie.
Oszołomiony Alfons wypełnił wszystko jak najpunktualniej, weksel podpisał, trzy tysiące rubli do kieszeni schował i nad wieczorem był już w miasteczku.
Los, któremu bardzo wiele zależało na tem, aby wykwintny Alfons nie nudził się w mieście, zesłał mu dwu dawnych znajomych braci Pietraszkiewiczów, którzy tędy powracali z jarmarku. Alfons postawił jedną butelkę, bracia dwie, poczem zabrano się do gry w karty. Przy stoliku zjawili się, jakby z nieba spadli, niejaki baron von Fiegel, wielki magnat i oficer pruski, tudzież pan Gotlieb Oschuster, znakomity kupiec.
Grano świetnie, pito jeszcze lepiej. Po węgrzynie przyszedł szampan, po nim poncz, po ponczu znowu węgrzyn i znowu szampan, a nad ranem przyjaciele Alfonsa musieli go na rękach zanieść do jakiegoś numeru i położyć tam na lichej pościeli. Dalsze stosunki z nim były niemożliwe, ponieważ przegrał nietylko trzy tysiące rubli, dane przez Fitulskiego, ale nadto zegarek i zaręczynowy pieścień.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |