— Aniela?... poczciwe dziecko?... — powtarzał zdumiony Alfons. — Wszakże ona ojcu dwa tysiące rubli wydarła!
Paluszkiewicz starszy zerwał się na równe nogi.
— Fe, Alfonsku! — wykrzyknął. — Ona wzięła to tylko, co do niej należało, a nawet mniej... Przyznam ci się zresztą, że gdyby nie uratowane przez nią pieniądze, to ten niegodziwy Piotr byłby mnie zamknął w areszcie dłużników.
Alfons kręcił głową.
— Niech jednak ojciec nie zapomina, że Aniela ma obecnie męża, jakiegoś tam stolarza, który skompromitował nazwisko Paluszkiewiczów, wdarłszy się...
Ojciec jeszcze gwałtowniej skoczył.
— Bój się Boga, Fonsiu!... jak możesz mówić coś podobnego o dzielnym i szlachetnym przemysłowcu, który uszczęśliwił twoją siostrę, a i nam wiele grzeczności zrobił?...
Alfons ruszył ramionami i odtąd milczał.
Obaj panowie Paluszkiewicze niebawem wrócili do Warszawy i osiedli w pokoiku ojca, pod opiekuńczemi skrzydłami Anieli i jej męża stolarza. Czas płynął, Alfonsowi poczęły nawet włosy odrastać, lecz mimo to wykwintny młodzieniec nie opuszczał dotychczasowego schronienia i nie ukazywał się na ulicy. Pamiętał on, że minął termin wesela z ułomną Dorotą i że stary Fitulski musiał już zamówić komornika, który przy najpierwszej sposobności pochwyci go i na Lesznie osadzi.
Pewnego dnia, gdy piękny Alfons siedział w warsztacie szwagra, przypatrując się robotom, ojcu jego wręczono list. Stary, otworzywszy go, przeczytał, co następuje:
Panie i Dobrodzieju!
Znany Mu jest zapewne nieuczciwy postępek Jego syna Alfonsa, który trzy dni bałamucił mi jedyną córkę, pozostawił ją w nieutulonych łzach, a sam przegrał i przepił