z tymi lokatorami, co mi życie zatruwają i komornego nie płacą!
Z temi słowy starzec przebiegł przez pokój, nie patrząc ani na córkę, ani na szwaczkę, ani na suknią...
Przerażona i rozżalona Zosia szybko pobiegła do siebie, nie pożegnawszy się nawet z Helenką.
Stanąwszy w swej izdebce, odwróciła się do okna i grożąc pięścią, wyszeptała:
— Oj, wy!... oszukaliście mnie!... Póki suknia nie była gotowa, częstowaliście herbatą, a dziś ta lalka nawet gadać z człowiekiem nie chce, a stary rzuca się jak wściekły...
Mówiła to bez płaczu, głosem drżącym z gniewu. Potem stanęła jak posąg, a wreszcie ożywiona straszną myślą, z gorączkowym pośpiechem przystąpiła do jakichś tajemniczych przygotowań.
Naprzód tedy, na arkuszu papieru napisała dużemi literami list i zostawiła go na stole.
Potem zamknęła drzwi na klucz i nakładła pełen piecyk węgli kamiennych.
Potem podpaliła węgle, zasunęła luft, zupełnie jak w starych romansach francuskich, a wkońcu uklękła przy swem łóżeczku.
Niebawem ciężki, duszący, przesiąkły odorem siarki, dym począł zapełniać izbę.
Na dworze zapadał już mrok.
Z KTÓREGO OKAZUJE SIĘ JAK NA DŁONI, ŻE CHŁOP STRZELA,
A PAN BÓG KULE NOSI.
Po odejściu szwaczki Helenka uczuła się bardzo niezadowoloną; nad przyczynami jednak tego moralnego niesmaku nie zastanawiała się, bo i co prawda nie miała czasu.