- Mego kochanka Artura zaklinam na miłość naszą, aby mi powiesił na szyi ten złoty krzyżyk, co to go wziął do naprawy. Niech sobie też schowa na pamiątkę ten złoty pierścionek, co go wziął przez żart.
- Ty, matko moja, i ty, siostro, i wy, bracia, proście Boga, aby mi dał lekkie skonanie i na tamtym świecie razem z wami pomieścił...
- Mego kochanka Artura zaklinam na miłość naszą, aby mi powiesił na szyi ten złoty krzyżyk, co to go wziął do naprawy. Niech sobie też schowa na pamiątkę ten złoty pierścionek, co go wziął przez żart.
Zofja...
Przeczytawszy to, pan Horacy upadł na fotel i parę minut siedział nieruchomy. Potem słabym głosem zawołał do siebie Helenki.
Gdy weszła, podał jej list i kazał przeczytać.
Zrozumiawszy o co chodzi, Helenka z jękiem upadła do nóg ojcu. Potem poczęli się całować i płakać, i przez kilka chwil słychać było tylko stłumione szlochanie obojga.
Uspokoiwszy się nieco, starzec rzekł:
— Straszny to cios dla mnie, ale przyjmuję go z pokorą. Oboje ciężko zawiniliśmy wobec Boga i ludzi, i kara nas nie minie...
W tej chwili w dalszych pokojach usłyszano jakiś hałas. Pan Horacy poznał głos cukiernika, który wołał:
— Ocucili ją, ocucili!... Żyje!... żyje!...
Starzec zerwał się na równe nogi i wybiegł, wołając:
— Przynieście ją do mnie!... Tu... Ona tu już zostanie, wynagrodzę jej wszystko!...
— A panu Bóg wynagrodzi! — odpowiedział cukiernik. W kwadrans potem kilku dobrze zbudowanych ludzi przyniosło osłabioną, lecz żywą jeszcze Zosię. Na rozkaz starca położono ją w pokoju Helenki i wezwano aż trzech lekarzy.
Lekarze obejrzeli chorą i zapewnili, że już żadne niebezpieczeństwo jej nie grozi. Starania dokazały tego, że dziewczyna otworzyła oczy i szepnęła:
— Gdzie mój kanarek?