wpadł w wielki gniew i z impertynenckiemi myślami rzucił się na kanapę.
Nagle w drugim pokoju, do którego drzwi były przymknięte, usłyszał szmer i rozmowę na dwa głosy. Była tam widocznie panna Weronika ze służącą.
— Czy już jest ten obiecany?... — pytała panna.
— Jest... Ażeby też panuncia wiedziała jaki ładny!
— Musi być ładny, bo proboszczowskiego chowu.
Usłyszawszy to, Edzio zsiniał.
— Taki mastny, panunciu.
— Że możnaby z niego parę słoików pomady wycisnąć — dopowiedziała panna.
Odchodzący od przytomności, Edzio przyznał jednak w duchu, że włosy jego istotnie zbyt mocno były wypomadowane.
— A pachnie!... — prawiła służąca — rychtyg jak aptekarz.
— Fe — odparła panna. — Nie jak aptekarz, tylko zwyczajnie jak prosiak!
Edzio zerwał się wściekły i otworzywszy drzwi, krzyknął:
— Ja pachnę jak prosiak, ale pani zato masz mniej rozumu od gęsi!...
Panna Weronika zalała się łzami, a konkurent jej jak szalony piechotą poleciał na probostwo.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W godzinę potem wrócił stary pleban fioletowy z gniewu. Zdawało się, że go apopleksja zabije.
— Gamoniu jakiś! — krzyknął na siostrzeńca, stając w progu. — Ja z matką układałem się już prawie o dzień ślubu, a tyś tymczasem łotrze pannie nawymyślał?...
— Ona mnie obmawiała! — szepnął struchlały Edzio.
— Obmawiała cię?... Ona ze służącą rozmawiały o prosiaku, którego im darowałem na święta!... Nie chcę cię znać,