NIESPODZIANKA.
Pan Filip był sobie młodzieniec dobry, szczupły i skromny. Pracował jako pomocnik buchaltera u jednego z bankierów, miał pokoik kawalerski na jednej z pryncypalnych ulic, sześćset rubli pensji, dywan nad łóżkiem, serce pełne nieśmiałości i najidealniejsze poglądy na świat.
Od kilku dni obiegały po kantorze, w którym urzędował, wieści bardzo posępne. Mówiono o jakimś nowym pomocniku buchaltera i litowano się nad panem Filipem, który prawdopodobnie miał otrzymać dymisją. Przyjaciel nasz udawał, że pogłosek tych nie słyszy; niemniej jednak za każdem skrzypnięciem drzwi rumienił się i truchlał. Przychodziły mu na myśl dwie spóźnione korespondencje, splamiona księga i jedna nieobecność w biurze... Okropne skutki drobnych zaniedbań!
Zbytecznem byłoby nadmieniać, że w czasach owych pogłosek pan Filip przychodził do roboty najwcześniej, opuszczał ją najpóźniej i orał jak wół. Na zabiegi te patrzył strasznie z pod oka główny buchalter (istna marynata człowieka), lecz milczał bardziej niż kiedykolwiek. To też biedny Filip był prawie ciągle zarumieniony, doświadczał ściskania serca i drżenia łydek.
Pewnego dnia, około jedynastej, wszedł do kantoru jakiś człowiek młody, ze sterczącemi wąsikami i przywitał się z buchalterem głównym. Potem coś ze sobą poszeptali i wyszli do prezesa. Pan Filip uczuł w tej chwili nieopisany wstręt do ludzi młodych, do buchalterów głównych i sterczących wąsi-