— Myślę, żeś pan zbyt prędko przyszedł do nas po pożegnalnym obiedzie.
— Ależ pani! ja od rana nic w ustach nie miałem.
Panna Zofja spojrzała nieco łagodniej i zapytała:
— Więc cóż to wszystko znaczy?
— To znaczy, że panią kocham, że chcę prosić o jej rękę... ale... mam czasu zbyt mało i nie wiem jak zacząć.
— Czy to ma być dalszy ciąg żartów?
— Przysięgam pani, że mówię najczystszą prawdę, ale jestem, jak pani wiesz, dziwnie nieśmiały. Chciałbym pani opisać moje uczucia, ale brak mi wyrazów; chciałbym wytłomaczyć obcesowe postępowanie, ale nie umiem. Pani wiesz, że do dziś dnia byłem małym urzędniczkiem i dlatego nawet spojrzeniem nie ośmieliłem się dać pani poznać moich zamiarów. Obecnie mam pewny kawałek chleba, ale tylko miesiąc czasu na wszystko, i to mnie miesza niesłychanie... O, gdybym wiedział, że mnie pani choć trochę... że mi pani... sprzyjasz... Czy możesz pani zostać...
— Zostanę pańską żoną! — odpowiedziała wzruszona panna.
— Jakto... moją żoną?...
Ukląkł przed nią i wyciągnął ręce, szepcząc:
— O, panno Zofjo!... o gdybym...
— Czegóż pan jeszcze chcesz? — zapytała, podnosząc go. — Jesteś już moim narzeczonym...
— Twoim narzeczonym? Więc to były oświadczyny?
— Najformalniejsze i najpiękniejsze.
— Dzięki ci Boże!...
Wszedł stryj.
— Stryjku!... — rzekła panna Zofja — oto... mój narzeczony!...
I przy tych słowach rozpłakała się.
— Czyście poszaleli?... — krzyknął radca. — Ledwiem na kwadrans wyszedł z pokoju, a ci już po zaręczynach! Gdy-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.